Cytatem chciałbym zacząć relację z wyprawy,
która podkręciła moją miłość do gór do maksymalnego levelu. Wyprawa, która była ukoronowaniem "górskiego roku". Enjoy!
"W górach musisz wykonać pewien wysiłek bez zapłaty. Jest to mistyka, szukanie czegoś wyjątkowego. Do tego trzeba mieć wyobraźnię i filozofię życiową. Nie każdego na to stać, nie każdemu się chce. Bo w górach nie ma granic, tam się szuka wolności. A samo przebywanie w górach łagodzi, eliminuje agresję. Są elementy rywalizacji, ale rywalizacji z wyznaczonym celem, a nie z przeciwnikiem." Krzysztof Wielicki
Kemping Forstgarten znajduję sie ok 500 km od Polskiej granicy, w genialnej lokalizacji u podnóża gór. Na miejscu znajduje się aneks kuchenny, recepcja oraz w osobnym budynku toalety wraz z prysznicami. Znajdziemy tam także miejsca do rozpalania ogniska wraz z darmowym drewnem. What? Darmowe drewno, żeby kiełbaskę na ognisku upichcić? Tak. I nikt tego nie rozkrada.
Trasa I
Budzik o 6:00 rano na wakacjach jest nie do zniesienia. Po paru minutach gonienia się z telefonem po namiocie udaje się jednak wystawić głowę na zewnątrz. Delikatnie mówiąc: jest rześko. Rosa. Po 2 minutach buty są całe mokre. No nic, trzeba się zbierać. Śniadanie na dworze! Szkoda, że mgła przysłania widoki. Przed 8:00 ruszamy. Jeszcze całkiem nieświadomi co nas czeka...
Pierwsze metry po w miarę płaskim terenie mijają szybko i lekko. Mgła dalej spowija okolice. Jest klimat. Przed nami tylko 1,5km w górę :). Krok po kroku zaczynamy "wychodzić" ponad mgłę. Zaczyna się robić interesująco.

Początkowy etap szlaku nazwany jest drogą wodospadów, co potwierdzają licznie napotkane kaskady.
Było to moje pierwsze spotkanie ze szlakiem o takim stopniu trudności. Sporo chodziłem po górach w młodszych latach, ale były to bezpieczne trasy, gdzie co najwyżej mogłem potknąć się o korzeń, a nie spaść w dół! Zderzenie z czymś takim, dla mnie - AMATORA, zawiewało dreszczykiem emocji. Odwrotu już nie ma - trzeba iść dalej.
Całe cierpienie i nagromadzoną adrenalinę wynagradzają nam widoki wyłaniające się znad mgły. Na teoretycznie krótkim odcinku udało się wysoko podejść, co można było zauważyć po zmianie krajobrazu, który robił niesamowite wrażenie.
No dobra - zrobiło wrażenie to złe określenie. Nie jestem jakimś przyrodofilem, ale jak dla mnie był to mój życiowy Top 5! Chwila zachwytów, stęków i innych ochów-achów i ruszamy dalej wspinając się po drabinkach i asekurując się łańcuchami, klamrami i poręczami. Robi się interesująco.
Po trudnym, ale robiącym wrażenie podejściu przed nami wyłania się w miarę płaska ścieżka. Trochę to przypomina chodzenie po Beskidach. Jest przyjemnie i znów można się potknąć tylko o korzeń :)
Po przejściu kolejnym metrów pojawiło się rozgałęzienie na szczyt Planspitze oraz do schroniska Haindlkarhütte. Najpierw szczyt. Przyjemności później.
W miarę podchodzenia zmienia się roślinność, a okolica staje się surowsza. Po drodze mijamy dwóch innych turystów, którzy mieli kaski przypięte do plecaków. Po cichu liczymy, że nam jednak nie będą potrzebne.
Pnąc się coraz wyżej napotykamy półki skalne i miejsca, skąd można poczuć wysokość, na której się znajdujemy.
Ostatni etap podejścia jest stromy. Ponownie ze wsparciem przychodzą nam łańcuchy i barierki umocowane w skale. Patrząc na to co przed nami zakładamy rękawiczki i jak się później okazuje jest to dobra decyzja. Skały są dość ostre i pojawiają się pierwsze stygmaty.
Veni, Vidi, Vici i Plantspitze (2117 m. n. p. m.)!
Nie ma sensu opisywać jakie to uczucie zdobyć ten szczyt i jakie widoki zafundowało nam Planstpitze - to po prostu nie do opisania i po prostu bezsensu:) Pozostają jedynie zdjęcia, jednak nie oddają one nawet w najmniejszym calu tego co mogliśmy zobaczyć tego dnia na żywo.
Tam w dole jest nasz namiot... Także ten tego, no jest kawałek drogi.
Po krótkim delektowaniu się zdobyciem szczytu kierujemy się w stronę schroniska. Zejście jest trochę niebezpieczne i trzeba uważać. Tak więc wolno i uważnie schodzimy.
Po drodze mijamy mniejsze szczyty, ale z równie ciekawą panoramą.
Ścieżka do schroniska jest bardzo zróżnicowana. Od sypiących się pod nogami kamieni, przez śliskie wyżłobione skały, po leśną ścieżkę pełną roślin. Uwidacznia to różnicę w wysokościach, na których się poruszamy.
Samo schronisko jest podobne do tych spotykanych w Polsce. Ceny też "schroniskowe". Jako, że słowa dieta i oszczędzanie w górach nie istnieje, zajęliśmy się smakowaniem tutejszej kuchni i uzupełnianiem ubytków płynów. Trochę ciężko było się po tym ruszyć, głównie ze względu na zasiedzenie :)
Z ciekawostek: nie można było kupić wody mineralnej w butelce, tylko obsługa nalewała do szklanki. Ale jak się okazało na zewnątrz był zrobiony "kranik z korytkiem" gdzie można było uzupełnić zapasy wody.
Od schroniska biegnie bardzo fajny i szybki szlak. Dochodzimy do naszego rozwidlenia od drugiej strony i przed nami znów odcinek z drabinkami i łańcuchami. Schodzenie jest ewidentnie gorsze!
Jako, że jest już późne popołudnie i mgła już dawno zeszła to "droga wodospadów" ukazuje się w całej okazałości.
Dość zmęczeni docieramy do naszej mety. Udało nam się pokonać ok. 15 km. Nie jest to może aż tak duża odległość, ale stopień zróżnicowania szlaku oraz różnica poziomów zrobiła swoje. Utwierdzam się w swoim przekonaniu, że... góry weryfikują wszystkie słabości.
Wieczorem świętujemy naszą wyprawę spoglądając na "nasz szczyt".
A na sam koniec wisienka na torcie - po takim pięknym dniu unoszę głowę do góry i...
I'm so fu#king lucky man!
Dobranoc!
CDN...