Po starcie w ostatnim Ultramaratonie przeszła mi chęć do tego typu "zabaw". Niby jest to doskonały sposób na przeżycie przygody oraz reset głowy ale koszty (przygotowanie, start, gojenie ran) poniesione podczas tygodniowego ultra okazują się całkiem spore. Za podobne pieniądze można spędzić czas na ciekawym tripie rowerowym, napawając się widokami w słonecznych Włoszech lub Chorwacji, niekoniecznie przedzierając się przez krzaki z rowerem. Kiedyś indziej o tym może napiszę :) Tak więc po tych doświadczeniach postanowiłem zakończyć temat Ultra i kropka. Pewnego jednak dnia, gdy spotkanie biznesowe, skręciło w stronę dyskusji o swiecie dwóch kółek dostałem zapytanie: a czy słyszałeś o Polish Bike Tour i ultramaratonie Bałtyk600? Zbyt długo nie trzeba było mnie przekonywać i szybko znalazłem się na liście startujących. Tradycyjnie przygotowania spędziłem przed komputerem (nie róbcie tak!), w dodatku lecząc squashową kontuzję. Założeniem na Bałtyk600 była jazda tylko w ciągu dnia, żeby zobaczyć jak najwięcej oraz przerwanie w razie załamania pogody lub odezwania się niedoleczonej kontuzji, czyli Ultra na chillu w majówkę:)
Dzień 1 Szczecin - Niechorze
Godzinę przed startem w Szczecinie jeszcze pada ale prognozy przewidują poprawę pogody. Na miejscu odbieram pakiet startowy z numerkiem. Oddaje plecak z "normalnymi" ciuchami do depozytu (do zobaczenia w Gdańsku!). Wspólny start wzbudzał obawy, bo to zawsze jest powód do kraksy. Startujemy równo 12:00! Pierwsze kilometry przebiegają spokojnie i peleton ponad 300 zawodników powoli się rozciąga. Początkowe 100km to jazda pod wiatr, który potęgował uczucie chłodu. Zalew Szczeciński nie chciał nas puścić dalej albo przynajmniej chciał pozbawić nas sił. Dopiero wjazd na wyspę Wolin pozwolił na chwilę odetchnąć od zimna i wiatru. Mimo, że w nogach było już ponad 100km to widok żubrów (nie w puszce) i wyłaniające się słońce dodawało mocy. Z każdym kilometrem na trasie początkowe kąśliwe uwagi ze startu odnośnie jazdy fatbiki'em zmieniały się w pytanie "jak się jedzie" lub "czy to elektryk"? A Toudi po prostu toczył się przed siebie... Po około 120km osiągnęliśmy z Toudim wybrzeże, zmienił się kierunek jazdy i kierunek wiatru (w końcu). Krótko po zachodzie słońca udało się dojechać do Niechorza i tam postanowiliśmy poszukać noclegu i kolacji. Mimo, że na pierwszy rzut oka wszystko było zamknięte udało się znaleźć szybko kwaterę. Wchodzimy do pokoju i w tym momencie zaczynają się drgawki całego ciała po całym dniu jazdy w zimnie wietrze...
Dystans: 143km
Średnia prędkość: 18,6km/h
Spalone kalorie: 7754kcal
Średnie tętno: 158bpm
Średnia temperatura: 11*C
Dzień 2 Niechorze - Rowy
Drugi dzień jazdy zaczynamy bez śniadania i w temperaturze 5*C. Dopiero po prawie 2h jazdy udało się znaleźć otwarty sklep po trasie. W między czasie temperatura wzrasta o parę stopni ale wiatr nie odpuszcza. Jak dobrze, że nie pada, bo to by nas od razu zmiotło z planszy. Dzisiejsza jazda to głównie szybkie ścieżki drogi rowerowej R10. Im bliżej południa tym więcej majówkowych turystów, którzy wchodzą pod koła. W Darłowie przerwa na pizze, po której można ruszać dalej. Od tego momentu trasa zrobiła się ciekawsza. Drogi asfaltowe zmieniły się w betonowe płyty, po to żeby w okolicach Ustki można było cieszyć się jazdą po szutrach i singlach na klifach. Jadąc nabrzeżem obserwujemy zachód słońca, aż dojeżdżamy do Rowów, gdzie szukamy noclegu. Mimo, że nie poszło tak łatwo jak w Niechorzu to udało się znaleźć spanie za 50zł! z gorącą wodą ale bez ogrzewania. Tak więc zamiast "piżamy" dzisiaj bielizna termoaktywna :)
Dystans: 185km
Średnia prędkość: 18,6km/h
Spalone kalorie: 8326kcal
Średnie tętno: 139bpm
Średnia temperatura: 10*C
Dzień 3 Rowy - Jastarnia
Pierwsze kilometry trzeciego dnia kręcimy w Słowińskim Parku Narodowym. Poranek w takim miejscu, niweluje zmęczenie wywołane przejechaniem ponad 300km. Zbliżamy się do miejscowości Kluki, gdzie odbywa się Czarne Wesele oraz znajdują się słynne bagna, przed którymi wszyscy przestrzegali. Na nasze szczęście w ciągu ostatnich dni nie padało, dlatego przejazd był przyjemny, mimo swojej mozolności. Po wyjeździe z Kluk ewidentnie przyspieszamy do momentu dojazdu do Łeby. Tam trafiamy na techniczną, aczkolwiek piękną ścieżkę w Rezerwacie Mierzeja Sarbska. Dzisiejszy dzień to głównie szutry, leśne ścieżki poprzerywane deptakami nadmorskich miast. Ostatnie kilometry przed Władysławowem ciągną się jak flaki z olejem. Jadę wspólnie z ekipą na gravelach wymieniając doświadczenia z innych ultra. Każdy jednak już marzy o jedzeniu. We "Wladku" robimy przerwę na obiad i rezerwujemy noclegi w Jastarnii. Pojawiają się pierwsze problemy z kolanem ale celem jest dojechanie na Hel i na powrót do Jastarnii. Jazda przez półwysep to wiatr w ryj! Dojeżdżamy do Jastarni, gdzie kolano doskwiera coraz bardziej. Szybka decyzja i zostawiam Hel na poranek... .
Dystans: 145km
Średnia prędkość: 16,8km/h
Spalone kalorie: 7118kcal
Średnie tętno: 137bpm
Średnia temperatura: 12*C
Dzień 4 Jastarnia - Gdańsk
Ostatni dzień jazdy rozpoczął się od pięknej pogody i coraz większego bólu lewego kolana. Decyzja o pozostawieniu Helu na dzisiejszy poranek była o tyle dobra, że wiatr ustał i pierwszy raz dało się jechać bez wiatrówki oraz dwóch termo. Szybko dotarliśmy do krańca półwyspu i od teraz czekała nas ponad setka kilometrów do mety. Przed Władysławowem na pożegnanie trasa umęczyła nas piaskami, które dobijały kolano. Po przeanalizowaniu problemu, okazało się że ból był spowodowanym złym ustawianiem bloków przed wyjazdem na Ultra. Wypięcie jednej nogi pozwoliło na zmniejszenie bólu do znośnego poziomu i dalszą jazdę. W dodatku mimo słonecznych prognoz zaczęło się chmurzyć, a do mety 50km... Może nie będzie padać... Oczywiście chwile później zaczęło wiać i padać. Przestało w momencie dojechania do trójmiejskich górek, czyli przewyższeniu ok 900m na 30km. Wymagające podjazdy i szybkie zjazdy, które były na dobitkę, jeżeli ktoś się nie zmęczył przez prawie 600km. Po uporaniu się górkami wjeżdżam w końcu do Gdyni, gdzie udzielam szybkiej pomocy serwisowej innemu zawodnikowi i pędzę prosto do mety po tytuł Finishera Bałtyk600!
Dystans: 134km
Średnia prędkość: 15,8km/h
Spalone kalorie: 6089kcal
Średnie tętno: 126bpm
Średnia temperatura: 13*C
Podsumowanie
Start w Bałtyk600 był dobrą decyzją. Mimo niskich temperatur i zimnego wiatru trasa była do przejechania przez każdego, kto choć trochę się przygotowywał do ultra maratonu. W większości gps prowadził nas po szybkich ścieżkach, a jak ściągał nas na bezdroża to po, żeby ukazać piękny widok, a nie przeciorać przez krzaki lub bezsensowe błota. W pamięci na pewno zostaną parki krajobrazowe i rezerwaty przyrody oraz kolor Bałtyku o tej porze roku! Wbrew obawom, że nie będzie dostępnych noclegów na majówkę, to dało się je znaleźć za każdym razem jak kończyliśmy jazdę danego dnia i to w rozsądnych pieniądzach. Nie było też odcinków bez możliwości zrobienia zakupów lub posilenia się. Jeżeli ktoś chce rozpocząć przygodę z Ultra to jest to chyba idealny wyścig.